
Staż w sklepie- czyli opis pracodawcy oczami pracownika.
13 lutego, 2018Kogo by nie odstraszył widok mysz na sklepie i towar po terminie. Co gorsze zamiast zamknąć, to udają że wszystko jest tak jak być powinno.
Jak naprawdę wyglądał mój staż.
Będąc zarejestrowana w Powiatowym Urzędzie Pracy, pewnego dnia dostałam propozycję stażu.Po paru dniach udałam się do potencjalnego pracodawcy. Z wyglądu mi się od razu spodobał, niezłe ciacho z niego było.
Niejaki Rafał J. Posiadał sklep w Trzcińcu, wszyscy dookoła narzekali na niego i jego ojca, ale dla mnie byli mili, jego pracownica Pani K. strasznie narzekała na nich i ostrzegała mnie jacy są naprawdę, że są mili ale tylko do czasu i że niedługo poznam jacy są naprawdę i faktycznie poznałam.
Mój staż w tym sklepie nie był taki jaki powinien być, czyli żebym pracowała po 8 h dziennie od pon-pt. Pracowałam po 5-6 godzin ale również w soboty i przez te 7 miesięcy stażu miałam tylko 2 dni wolne. Jako budynek należał do jego ojca, ale to Rafał ,,prowadził,, sklep. Wszyscy do okola wiedzieli, że facet się do tego w ogóle nie nadaje. My jako jego pracownice o wszystkim mu mówiłyśmy, że pasuje to zrobić, tamto poprawić, to zmienić, a najlepiej to zamknąć bo to nie ma sensu dalej prowadzić, bo sklep jest na skraju bankructwa, on to widział, rozumiał, ale jakby nic do niego nie docierało. Do tego stopnia wszystko olewał, że terminal od paru miesięcy nie działał, nam wmawiał że to wina przedstawiciela, ale my wiedziałyśmy, że to sprawka nie zapłaconych rachunków. Rachunki zaniedbał do tego stopnia, że pewnego dnia przyjechali z zeorku i odcięli prąd, jego ojciec jak się o tym dowiedział to wpadł w szał. Zawsze od początku miałam drugą zmianę, więc takie wizyty zawsze mnie omijały.
Co miesiąc przyjeżdżali panowie z inspekcji od robaków, zmieniając lepki, z nimi też raz była afera, bo podobno przyjechał sam właściciel od robactwa i chciał kasę ale lepej zostawić nie chciał, jak pani K. zadzwoniła do szefa Rafała J. To ten wyskoczył do niej z tekstem ,,czego oni od niego chcą i by sama to załatwiła,, więc pani K. od razu zadzwoniła do ojca szefa i to on się tą sprawą zajął, bo Rafał nie ma pojęcia co jest w jego zakresie, nie wiem po co temu facetowi ten sklep, skoro o nic nie potrafił zadbać tak jak powinien pracodawca.
Pod koniec mojego stażu wpadła kontrola z sanepidu, jak ja się cieszyłam że miałam na popołudnie, zaczynałam od 15 swoją zmianę, jak dotarłam to już było po wszystkim. Nic nie było tak jak powinno być w sklepie, było mnóstwo towaru po terminie, robaki na zapleczu chodziły jak by były u siebie. Grzyb na ścianach odstraszał klientów. W sumie ten sklep powinien być już lata temu zamknięty bo zagrażał zdrowiu klientów, tam wędlinę się sprzedawało nawet jak miała już z dwa tygodnie, ja byłam przeciwna, ale pani K. się uparła by sprzedawać.
Myślicie, że dostał jakikolwiek mandat, nie, nie dostał, facet ma pewnie duże układy skoro nic mu nie zrobili.
Pewnego dnia widziałam jak po sklepie latała mysz, modliłam się by akurat nikt do sklepu nie wszedł, bo dopiero by się rozniosło.
Czym miałam bliżej końca stażu, tym bardziej chciałam by się już skończył.
Oddając wszystkie papiery do PUP, postanowiłam że obsmaruje szefa pana Rafała, by mu zamknęli ten sklep, sklep w którym sprzedaje się po terminie i gdzie chodzą myszy, taki sklep nie powinien istnieć! Ciekawe czy sam by robił zakupy w takim sklepie.
Na moje nieszczęście w przed ostatni dzień rozchorowała się jego pracownica, miałam kończyć staż w czwartek, szef do mnie zadzwonił, czy bym nie mogła zostać do soboty i że mi zapłaci dodatkowo za te dni. Niechętnie ale się zgodziłam. Dlaczego niechętnie, a no dlatego że facet był niewypłacalny, pani K. swoją wypłatę sama sobie z kasy brała, bo od niego by nic nie dostała. Z soboty przesunęło się na tyle, że jeszcze tydzień tam robiłam, bez umowy, tak na słowo. Za te parę dni mi zapłacił, ale w ratach i to z 15 miesiąca czekałam. W PUP nie opisałam dlaczego naprawdę odchodzę, bo by mi nie zapłacił za te parę dni, wolałam nie ryzykować, na odchodnego powiedziałam im w urzędzie, że w tym sklepie nic nie jest tak jak powinno, ale one o tym wiedziały, bo pracowała tam znajoma Rafała.
Sklep w którym odcinają prąd nie należy do normalnych. Prowadził go syn i ojciec, rodzina, która się nienawidziła.
Pod sklepem RAFMAR chłopaczek z tamtej właśnie okolicy sprzedawał prochy, nie tylko nieletnim.
Panie Rafał J. Pozdrawiam środkowym palcem!